To nasza druga wiosna w Toskanii. W zeszłym roku wybraliśmy się na majówkę pod namiotem i zakochaliśmy w zielonych wzgórzach, cyprysowych alejach i średniowiecznych miasteczkach na szczytach wzgórz. W tym roku zatęskniliśmy za tymi widokami, a także, nie da się ukryć, za toskańskimi smakami. Namówiliśmy grupę przyjaciół i wspólnie wynajęliśmy starą willę w dolinie Orcii. To była bardzo dobra decyzja – jesteśmy tu od kilku dni, za oknem mamy zielone pastwiska, cyprysy i zagajniki, budzi nas słowik, a usypiają żaby i rzekotki.
Dom został zbudowany w 1500 roku i zachowuje sporo ze swojego starego charakteru. Jest dość duży, chłodny, z belkami na sufitach, kamiennymi posadzkami i drewnianymi okiennicami. Położony jest pół kilometra od najbliższej, rzadko uczęszczanej szosy, za wzgórzem – nie docierają tu żadne dźwięki współczesnego świata. Właściwie można by się stąd nigdzie nie ruszać – na zachodzie horyzont zamyka rząd cyprysów, na wschodzie łagodne pagórki z topolami i oliwkami. W ogrodzie jest sporo dających cień drzew, a na podjeździe wygrzewa się kot.
Do naszego domu prowadzi żwirowa droga wysadzana cyprysami, stroma, nie ułatwia biegania.
Mieszkamy w dolinie Orcii, położonej na południowy wschód od Sieny – to najpiękniejszy chyba fragment Toskanii. Mało tu winnic, więcej pastwisk, zaś krajobraz twozy rzeźba wzgórz. Blisko do średniowiecznego Montepulciano i renesansowej Pienzy. Niedaleko leży też Montalcino, gdzie wytwarzane jest jedno z najlepszych win włoskich – Brunello di Montalcino. Na poboczach dróg kwitną właśnie storczyki i wiele innych kwiatów – groszek pachnący, czerwona koniczyna, maki, obrazki. Wczesnym rankiem snują się mgły.
Przyjechaliśmy samochodem, po drodze zatrzymując się na noc nad jeziorem Garda. Kemping był zaskakująco zatłoczony, ale przyjemny, z plażą i dobrym jedzeniem w pobliżu.
Następnego dnia byliśmy już w Toskanii. Przejechaliśmy się krętą via Chiantigiana – drogą prowadzącą przez piękny region w Chianti. Zajrzeliśmy do miasteczek, które znaliśmy już z zeszłego roku – lubię wracać w znane i lubiane miejsca. Wiele osób czuje potrzebę odwiedzania coraz to nowych miejsc, twierdząc, że szkoda im czasu na powroty, skoro tyle jeszcze pozostaje do odkrycia. Ja przywiązuję się do miejsc i tęsknię za nimi. Chcę wracać, czyniąc je bardziej znajomymi. Nie jest łatwo poznać jakieś miejsce. Podczas jednego wyjazdu można się czymś zachwycić, ale wracając zauważamy rzeczy, których wcześniej nie widzieliśmy. Mamy czas na kontemplację, na zboczenie z głównych szlaków. Na to, by po prostu posiedzieć gdzieś i posłuchać wiatru.
No Comments