Jako że nasza trasa przebiegała przez dość niepewne tereny – miejsca, które w każdej chwili mogły zostać zamknięte dla obcokrajowców, drogi, które mogły się osunąć, tereny aktywne sejsmicznie i z niepewnym transportem, zostawiłam w planie wyjazdu kilka zapasowych dni na nieprzewidziane okoliczności. Okazało się jednak, że nic nie zakłóciło naszej podróży i w ten sposób wylądowaliśmy w Shangri-La z kilkoma dniami do zagospodarowania. Najbardziej naturalnym pomysłem byłoby zostać gdzieś w okolicy. Zwiedzić Lijiang, odpocząć w Dali, połazić po okolicznych wzgórzach. Jednak po tak długim czasie spędzonym w górach nie czuliśmy się dobrze w mieście. Chcieliśmy przestrzeni, ciszy, pięknych widoków. I wtedy wpadłam na wariacki pomysł – a może by tak zobaczyć na koniec kawałek innych Chin i pojechać na południe Junnanu, w rejon spektakularnych tarasów ryżowych?
Sprawdziłam szybko połączenia i okazało się, że da się to zrobić. Plan był wprawdzie obarczony sporym ryzykiem – musieliśmy pojechać nocnym autobusem do stolicy Junnanu, Kunmingu, a stamtąd od razu złapać kolejny autobus do Yuanyang. Nikt nie mógł nam jednak zagwarantować, że dostaniemy na niego bilety, a rezerwacja z wyprzedzeniem nie wchodziła w grę. Postanowiliśmy zaryzykować, a w razie niepowodzenia zostać gdzieś w okolicach Kunmingu. Zrobiłam jeszcze szybko rezerwację noclegu w Yuanyang, której nie zdążyłam już potwierdzić, i wyruszyliśmy na południe.
Chyba w nagrodę za różne trudności na trasie, tym razem wszystko przebiegło nieprawdopodobnie gładko. Po 15tu godzinach w autobusie sypialnym wysiedliśmy na Dworcu Zachodnim w Kunmingu, złapaliśmy pierwszą z brzegu nielegalną taksówkę na Dworzec Południowy (godzina jazdy obwodnicami – to niesamowite, jakie te miasta są tu ogromne), i bez problemów kupiliśmy bilety do Yuanyang. Kolejne 7 godzin w autobusie dłużyło nam się strasznie, nie byliśmy też pewni, czy nasza rezerwacja noclegu jest potwierdzona. Jednak gdy tylko wysiedliśmy z autobusu, ktoś podszedł i spytał: “Are you Paulina?” Okazało się, że Jacky, właściciel Jacky’s Guesthouse, z własnej woli postanowił wyjechać po nas na dworzec. Szybko przekonaliśmy się, że wiedział, co robi – do jego hostelu nie byłoby łatwo trafić samemu.
Yuanyang to nazwa obszaru, który od tysięcy lat zamieszkuje lud Hani. Przez setki lat cierpliwie wycinali w zboczach gór tarasy, do których doprowadzali wodę i sadzili ryż. W tej chwili cała okolica pokryta jest polami, które wyglądają naprawdę spektakularnie, zwłaszcza zimą, gdy ryż jest zebrany, zaś tarasy są zalane wodą, w której pięknie odbija się wschodzące i zachodzące słońce. Tak naprawdę byliśmy już w tych rejonach – niedaleko stąd do Wietnamu, gdzie spędziliśmy kilka uroczych dni w okolicach miejscowości Sapa. Yuanyang ma podobny krajobraz, tarasów jest nawet znacznie więcej, aczkolwiek pod względem turystycznym region ten różni się mocno od Sapa. Nad szczególnie pięknymi dolinami zbudowano tarasy widokowe, na które wstęp jest oczywiście, jak to w Chinach, płatny. W tej chwili wygląda to tak, że za cenę 100 yuanów można wchodzić przez dwa dni na cztery platformy widokowe w okolicy. W dalszych rejonach platform jest więcej, ale nie wiem, jak wygląda kwestia biletów, ponieważ nie dotarliśmy tak daleko. W Sapa nikt nie pobiera opłat za widoki, za to sama miejscowość jest zdecydowanie bardziej turystyczna niż wioski w okolicy Yuangyang. W Chinach jest tu cisza i spokój, nie ma nawet sklepów, miejscowi toczą swoje życie nie zwracając uwagi na turystów, podczas gdy w Wietnamie nie dało się przejść przez ulicę, nie będąc zaczepionym przez panie sprzedające lokalne wyroby.
Jacky’s Guesthouse, w którym się zatrzymaliśmy, położony jest w wiosce Duo Yi Shu, na skraju doliny. Lokalizacja jest znakomita – widok z tarasu jest równie piękny, jak widok z pobliskiej platformy widokowej. Aby obejrzeć wschód słońca nad polami, wystarczyło więc otworzyć drzwi naszego pokoju! Wioska wygląda tak:
Jacky to miejscowy, który świetnie mówi po angielsku, przez lata bowiem podróżował po Azji jako asystent francuskiego fotografa. Jest sympatyczny, zaś pani z jego rodziny, które gotują i sprzątają, są przeurocze i choć nie mówią po angielsku, świetnie potrafią się dogadać na migi, co jest rzadkością w Chinach. Jedna z nich przyniosła tradycyjny strój Hani, w którym chodziła niegdyś jej córka, i ubrała w niego Olę – miała z tego naprawdę dużo uciechy.
Pogoda nam nieszczególnie dopisała – było mgliście, a ranki i wieczory były pochmurne. Miejsce jednak jest piękne w każdej pogodzie, a z dojrzewającym na polach ryżem i tak nie było szans na spektakularne zdjęcia. Spędziliśmy więc czas przyjemnie, spacerując po okolicy, relaksując się na tarasie i podglądając życie miejscowych. Jest tu cicho, towarzyszący nam przez trzy tygodni dźwięk klaksonów zastąpiło pianie kogutów, a żeby znaleźć sklep, przeszliśmy ładnych kilka kilometrów:) Na pewno kiedyś tu wrócimy, tym razem w zimie, żeby zobaczyć tarasy w pełnej krasie.
Informacje praktyczne:
autobus sypialny Shangri-La – Kunming – kilka dziennie, nasz jechał od 15.45 do 7.30 następnego dnia, 200 yuanów
autobus Kunming – Yuangyang (właściwie autobus jedzie do miasta Xinjie, to stara część Yuanyang) – 7 godzin, autobus o 10.20 rano, 139 yuanów za dorosłego, 69 yuanów za dziecko (co ciekawe, w drodze powrotnej biletu dla dziecka nie chcieli sprzedać)
dojazd z Xinjie do Duoyishu – 20 yuanów, liczne minibusy
wstęp na tarasy – 100 yuanów / 2 dni
Jacky’s Guesthouse w Duoyishu – 160 yuanów za dwójkę, na miejscu można zamówić prosty posiłek, codziennie inny, za 20-30 yuanów. Chyba najfajniejsze miejsce noclegowe w trakcie całego miesiąca, pięknie położone, czyste, wygodne, z wyjątkowo miłą obsługą.
No Comments