Wietnam

W krainie gorskich plemion

Jesli mielibysmy wrocic tylko w jedno miejsce ze wszystkich, ktore odwiedzilismy do tej pory, bylaby to Sapa. Trzy dni tutaj uplynely nie wiadomo kiedy. Sapa to stacja gorska zbudowana na poczatku XX wieku przez Francuzow. Po wszystkich zawierucha wojennych, ktore przeszly przez ten piekny region, teraz odradza sie jako turystyczna destynacja, i bardzo slusznie. To niewielkie miasteczko polozone jest wyjatkowo malowniczo na wysokosci 1650 metrow wsrod tarasowych pol ryzowych, w cieniu wysokich gor, wsrod ktorych jest najwyzszy szczyt Wietnamu, Fansipan, o wysokosci 3143 m n.p.m. Okoliczne gory zamieszkane sa nie przez Wietnamczykow, ale przez liczne mniejszosci narodowe, ktore wciaz nosza piekne stroje tradycyjne. Mozna ich spotkac w miasteczku, ale takze na wszystkich gorskich szlakach i w okolicznych wioskach. Sa bardzo mili, usmiechnieci, chetnie zagaduja (oczywiscie czesto z podtekstem, chcac sprzedac jakies pamiatki, ale nie zawsze). W okolicach Sapa mieszkaja tzw. Black H’mong oraz Dzao, nieco dalej zas przepieknie, kolorowo ubrani Flower H’mong. Ich zdjecia na pewno wkrotce pokazemy.

Czesc ekipy sie rozleniwila i pierwszy dzien spedzila na odpoczynku, Ukasz i ja jednak postanowilismy sie nie poddac i od razu pierwszego dnia, prosto z nocnego autobusu, wyruszylismy na trekking. Gdy wychodzilismy, pogoda byla piekna, jednak zdolalismy dojsc jedynie do pierwszej wioski, gdy z nieba nagle lunela woda. Zdolalismy sie schronic pod malutkim daszkiem wioskowego straganiku. Stalismy tam ponad pol godziny, woda lala sie strumieniami, czesciowo tez po nas. Obok nas toczylo sie jednak zwykle zycie. W bajorku taplaly sie kaczki, po drodze biegaly malutkie, czarne swinki wietnamskie. Wlascicielka straganu usiadla kolo nas, wyszywajac jakas chusteczke. Bylo calkiem ciekawie, jednak po pol godzinie zaczelismy sie troche niecierpliwic i obawiac, ze z trekingu nici. Cierpliwosc nasza zostala jednak nagrodzona- wreszcie zza chmur wyszlo slonce, cala dolina zaczela lsnic, gory i pola ryzowe parowaly, bylo pieknie. Gdy doszlismy do wioski, ktora byla naszym celem, zauwazylismy, ze jest bardzo niewielu ludzi. Okazalo sie, ze wszyscy mieszkancy tlocza sie w jednej stodole, w ktorej stoi telewizor. Zajrzelismy zaciekawieni do srodka i na ekranie zobaczylismy “Wladce pierscieni”:)

W niedziele wynajelismy jeepa z kierowca i udalismy sie w dosc dluga trase po okolicy. Pierwszy punkt to Bac Ha i slynny niedzielny targ. Schodza sie tam ludzi z plemienia Flower H’mong. Kobiety sa ubrane tak kolorowo, ze biednemu fotografowi po chwili zaczyna krecic sie w glowie. Setki pieknych ludzi, ubranych w dzikie barwy, kupuja bawoly, swinskie lby, warzywa, ubrania, w tym tradycyjne, wyszywane koralikami spodnice i nakrycia glowy. Ukasz stwierdzil, ze nie moze zniesc tylu kolorow na raz i zalozyl czarno-bialy film;)

Kolejne miejsce to wodospad, niezbyt atrakcyjny. Silver Waterfall, faktycznie srebrny, bardzo wysoki, ale otoczony ze wszystkich stron schodkami i budkami.Na szczescie kilka kilometrow dalej wyjechalismy na przelecz polozona na wysokosci 2900 m n.p.m., z ktorej roztaczal sie tak piekny widok, ze postanowilismy zostac tam do zachodu slonca.

Wieczorem na tarasie przed naszym pokojem (polecam Pinochio Hotel, 3$ za osobe, a widok niesamowity!) skonsumowalismy wreszcie ciepla Hanoi Vodka. A na kolacje kaczka w miodzie z sezamem, pycha!

Mialam juz troche dosyc i bardzo chcialam sie wreszcie wyspac, ale kiedy Ukasz po 5 rano powiedzial, ze zapowiada sie dobry wschod, zwleklam sie resztakmi sil. Cale szczescie, jakbym tego nie zrobila,to chyba bym sie rzucila potem z tarasu z rozpaczy. Bylo pieknie. Pojechalismy moto taksowka. Wyobrazcie to sobie – na jednym motorze jechal kierowca, ja i Ukasz, oboje z plecakami ze sprzetem i ze statywami. A droga kamienista i stroma. Za to potem kilka godzin spaceru po zboczu, a sloneczko oswietlalo na zloto pola i lasy. Podobno w Sapa rzadko swieci slonce, jesli tak, to mielismy niesamowite szczescie!.

Dzisiaj wracamy do Hanoi nocnym pociagiem. Ciekawa jestem, jak bedzie wygladal. Autobus byl, hmm, ciekawy. Wypasiony dekor, zlocenia, a wszystko tonelo w brudzie. Wszystkie miejsca zajete, a ze Azjaci sa od nas mniejsi, to i przestrzenie przed siedzeniami maja mniejsze. Duzo mniejsze. Ja jednak jestem tu tak zmeczona, ze spalam jak dziecko,dopoki nad ranem nie obudzono nas brutalnie, aby nas przegonic do drugiego autobusu. W naszym zostalo za malo ludzi, zeby kierowcy chcialo sie jechac do konca trasy;)

Do uslyszenia z Hanoi!


You Might Also Like...

No Comments

    Leave a Reply