Jakos tak dziwnie sie uklada, ze kazdy nastepny dzien bardziej obfituje w atrakcje niz poprzedni. Dobrze by bylo, gdyby ten proces sie zatrzymal lub ulegl spowolnieniu, bo nie wiem, czy te atrakcje zniesiemy…
Po przybyciu do Biszkeku nie wybrzydzalismy, tylko udalismy sie do pierwszego hostelu z Lonely Planet. Spelnil wszystkie nasze oczekiwania, zwlaszcza lazienka;) Design jest bardzo specyficzny, wanna klasowo odrapana, a dormitrium ma kilka roznych poziomow na tym samym pietrze, fantazyjnie sklecone ze starych drzwi od szaf. Ale za to ma kilka kotow, co najbardziej ucieszylo Gosie, ktora widzac kota wykrzyknela z ulga "Szczur not here." Tak wiec zostajemy:)
Od razu po przybyciu wyruszylismy zalatwiac papierki. Na pierwszy ogien – ambasada Uzbekistanu. Pod ambasada mily straznik poinformowal nas z szerokim usmiechem, ze ambasada dzisiaj nie rabotajet, bo w Biszkeku jest szczyt roznych prezydentow. Jutro takze moze nie rabotac, a tak w ogole to nie da sie do niej wejsc bez telefonicznego uprzedzenia. Nie musze chyba dodawac, ze telefon, ktory nam podal, nie dziala;)
Postanowilismy przyjsc ponownie nastepnego dnia, a tymczasem zrelaksowac sie przy wypasionym i tlustym kirgiskim zarciu.
Dzisiaj misja Ubzekistan wyruszyla ponownie. Pod ambasada mily tlum – znaczy pracuja. Kolejny mily straznik zgasil jednak nasze nadzieje, odmawiajac wpuszczenia nas, skoro nie umowilismy sie telefonicznie. Dzwonilismy przez kilka godzin, ale telefon uparcie nie dzialal. Najwyrazniej nie jest nam dane odwiedzic Uzbekistan w tym roku…
W miedzyczasie misja B wyruszyla do konsulatu Rosji po wizy tranzytowe. Nie wiadomo czemu wydawalo nam sie, ze to bedzie pestka. Moze dlatego, ze akurat te wizy sa nam raczej niezbedne?;) Tak czy inaczej, chyba nie musze dodawac, ze nie tylko tych wiz nie dostalismy, ale nawet nie udalo nam sie dostac do konsulatu. Tradycyjnie juz dostalismy numer telefonu, ktory dziala identycznie jak uzbeckji, moze tylko sygnaly sa bardziej urozmaicone (albo zajete albo cisza;)).
W nieco gorszych nastrojach, ale wciaz pelni optymizmu (jego przyczyny sa nam coraz mniej znane), wyruszylismy na dworzec celem nabycia biletow powrotnych do Polski. Mysle, ze nie zdziwicie sie, gdy napisze, ze biletow do konca sierpnia nie ma… Campeones jednak nikt nie zniecheci – pomimo ze biletow nie ma, stanelismy w kolejce do kasy. Postalismy tak sobie z pol godziny, nie poruszajac sie ani o pol metra, gdy nagle uslyszelismy dzwiek, ktorego sie bynajmniej nie spodziewalismy – polska mowe. Za nami w kolejce ustawila sie trojka Polakow. Szybko okazalo sie, ze oni takze chcieliby kupic bilety, ktorych nie ma, wiec postanowilismy polaczyc sily. Po odczekaniu kolejnej pol godziny dotarlismy wreszcie do okienka. Po wielu naciskach pani w okienku stanela na rzesach i nagle – bilety sa! Wprawdzie nie z Biszkeku ale z Almaty w Kazachstanie, ale to juz nam nie robilo zadnej roznicy. Stalismy sie wiec szczesliwymi posiadaczami biletow do Moskwy na 26 sierpnia, i to na jakis bardziej luksusowy pociag – ciekawe, czym sie ten luksus objawi;)
Po kupnie biletow zaciesnilismy znajomosc i okazalo sie, ze nasi rodacy sa posiadaczami transportera, ktorym chca pojezdzic przez ten tydzien po Kirgizji, i nie wiem jakim cudem, maja w nim wlasnie 5 wolnych miejsc. Jedziemy wiec dzisiaj wieczorem razem w strone Issyk Kul.
Wiza do Rosji martwi nas wciaz, ale juz dzisiaj nic nie poradzimy. Zobaczymy, co bedzie dalej, moze jakis cud sie zdarzy i ja zdobedziemy;)
Tymczasem jestesmy tak padnieci, ze nic wiecej nie uslyszycie, zbieramy sie wreszcie na poludnie. Do uslyszenia z gor!:)
Pauli
No Comments