Nie ujechalismy zbyt daleko. Z drogi zauwazylismy fantastyczne miejsce na piknik nad rzeka:) Nad owa zas wisial most skladajacy sie z czterech niezaleznych stalowych lin (2 na nogi i 2 jako porecze), z drugiej strony rzeki krajobraz wydawal sie bardziej soczysty:) a i towarzystwo Tubylcow nie odstraszalo… Mati ma niesamowita zdolnosc nawiazywania znajomosci, po 5 minutach Glowa Rodziny zaprosil nas na kumys:)
Doswiadczenie to jak najbardziej cenne, acz nie jestem pewien czy godne powtorzenia. Narodowy napoj Kirgizow jest specyficzny w smaku, i zaleca sie picie go po zmroku (nie widac plywajacych w nim owadow:D) a smak ten jest kwaskowy, przydymiony, troche przywodzacy na mysl nasze oscypki, troche jogurt naturalny, a troche nie wiadomo co.
Potem bylo juz z gorki (w praktyce pod gorke). Przed nami blizej nieokreslona liczba serpentyn wiodacych na przelecz (3431 m npm), na ktorej pierwszym widokiem byla taksowka pijacych koniak Kirgizow i jedno z najwyzej polozonych jezior – Song Kol.
Do jeziora jednakze nie dane nam bylo dojechac. Lezy ono na bagnistym terenie i utwardzona droga wokol niego poprowadzona jest w odleglosci kilku kilometrow. Od czasu do czasu kusily nas drogi wiodace do gospodarstw, w ktorych mozna przenocowac. Bylo juz kompletnie ciemno, gdy zdecydowalismy sie ulec temu zaproszeniu:)
Grupa zwiadowcow przyniosla dobre wiesci: 200 SOM za noc od osoby i entuzjastyczne opinie na temat wnetrza jurty. Wiekszej rekomendacji nie trza bylo:) (uslyszalem: "to jest normalnie Hilton")
Jutra wygladala jak namiot Czyngis Chana. Sciany i podloga wylozone byly roznokolorowymi dywanami, wszedzie lezaly miekkie poduszki, a na srodku stal niski stol zastawiony do kolacji.
Gdy rozlozylismy sie wygodnie, mloda Kirgizka w chuscie bez slowa podala nam herbate,a po chwili swiezutkie, gorace lepioszki. Panowie poczuli sie chyba jak w haremie, zwlaszcza gdy mimo naszych protestow panna razem ze starsza kobieta zaczely rozscielac dla nas grube koldry i materace. Na zewnatrz panowalo przenikliwe zimno, w koncu bylismy na wysokosci prawie 3100 m npm., ale pod dwoma grubymi koldrami spalo sie calkiem komfortowo. W dodatku na zewnatrz czekal na nas nieprawdopodobny spektakl – rozgwiezdzone niebo nad Song Kul to widok, ktorego sie nie zapomina.
O wschodzie slonca pasterze zaczeli sie krzatac wokol swoich gospodarstw (gospodarstwa to duzo powiedziane, poniewaz w wiekszosci skladaly sie z 2- 3 jurt i namiotow). Mielismy okazje przyjrzec sie z bliska zyciu koczownikow. Wszyscy sa niezwykle przyjacielscy, chetnie pokazuja to, czym sie zajmuja, demonstruja swoje umiejetnosci konne. Mati zaliczyl jeszcze przejazdzke konna po okolicznych gorach, a potem z zalem pozegnalismy piekne Song Kul i ruszylismy dalej w gory.
No Comments