Kirgistan

Jak (nie) dotarlismy nad Sary Chelek

Rano obudzilo nas slonce swiecace z nieprawdopodobnym natezeniem prosto w oczy. W lekkim szoku pozbieralismy sie jak najszybciej i bez sniadania ruszylismy w poszukiwaniu rzeczki i cienia. Naszym celem bylo jezioro i rezerwat biosfery Sary Chelek. Droga wiodla przez polozona kompletnie na uboczu dolinke, w ktorej, o dziwo! – byla szeroka, nowiutka, asfaltowa szosa. (Nawiasem mowiac, nieco dalej natraflismy na ekipy Chinczykow, ktore ja tutaj wlasnie buduja.) Dolinka plynela rzeczka – tego wlasnie bylo nam trzeba. Nad rzeczka zrobilismy pranie, zaliczylismy kapiel w jej rzeskiej wodzie, zrobilismy sniadanie, a niektorzy sie nawet poopalali. Bylo przyjemnie i nikomu nie spieszylo sie w dalsza droge.

W pobliskiej miejscowosci natraflilismy na bazar. Bialego czlowieka chyba tu nie widzieli, zreszta trudno sie dziwic, kto by trafil na bazar do malenkiej wioseczki, ktory odbywa sie, z tego co sie dowiedzialam, co dwa tygodnie. Folklor nieprawdopodobny, wszystkie panie blyskaly zlotymi zebami, pyl unosil sie w powietrzu, a my posrodku tego wszystkiego kupilysmy sobie lody z przenosnej lodoweczki;)

Wreszcie ruszylismy droga w strone jeziora. 20 km przed celem czekala na nas przykra niespodzianka – brama do rezerwatu. Przykra, bo okazalo sie, ze jest zamykana. O 14. Byla 14.45.

Nie dalo sie nic wynegocjowac. Nasz popas nad rzeczka trwal nieco za dlugo. No nic, skoro i tak rezerwat zamykaja o 16, to zdjec dobrych bysmy nie zrobili… W tych okolicznosciach mozna bylo zrobic tylko jedno – wrocic nad rzeke;)

Wieczorem czekal na nas w nagrode piekny zachod przy czerwonych formacjach skalnych, a potem juz tylko 14 godzin jazdy do Biszkeku.

You Might Also Like...

No Comments

    Leave a Reply