Wróciliśmy, rozpakowaliśmy się w miarę, czas więc na relację z podróży, tym razem nietypową, bo nie na żywo. Będzie za to zawierać jakieś zdjęcia, na razie wszystkie autorstwa Gosi, jako że Marta pojechała się dogrzać na czarnogórskich plażach, a nasze dopiero pojechały w długą podróż linią Fotojocker. Gdy już je wywołamy i zeskanujemy, to może i one się pojawią, aczkolwiek wypadałoby najpierw zeszłoroczne wstawić;) Ale przecież nie będę mieszać jasnych i gorących obrazów azjatyckich ze skandynawską melancholią….
Wyruszyliśmy o 2 w nocy, po zaledwie 50 minutach snu, przynajmniej jeśli o mnie chodzi. Nasz prom odpływał z Gdyni o 9 rano, trzeba było więc jechać nocą. Na szczęście w połowie drogi mogliśmy zrobić przerwę na kawę i bardzo wczesne śniadanie u rodziców Gosi. Do portu dotarliśmy nawet przed czasem.
Płynęliśmy liniami Stena Line, które od pierwszej chwili zrobiły dobre wrażenie – przywitały nas uśmiechnięte animatorki, wychwytujące już przy wejściu dzieci. Ola dostała kolorowankę i zaproszenie na gry i zabawy dla dzieci, my zaś na konkursy dla dorosłych. Prom Stena Baltica jest zresztą nastawiony na rozrywkę, a nie zwykły przewóz osób. Jest specjalna sala zabaw dla dzieci, a w dużym barze przez cały dzień animatorzy prowadzą różne zabawy, są wyświetlane filmy. Ola była nawet na występie magika!
Pogoda była piękna, a Bałtyk wyglądał prawie jak jezioro – tafla wody była praktycznie nieruchoma. Spędziliśmy dzień na leżakach na pokładzie, czytając i przynajmniej częściowo odsypiając zarwaną noc. Do Karlskrony dotarliśmy o 19.00 i natychmiast po zjechaniu z promu wyruszyliśmy na północ w poszukiwaniu kempingu. Byliśmy okropnie zmęczeni i jednak wciąż niewyspani. Na szczęście kemping znalazł się po niecałych czterdziestu kilometrach – na szczęście, bo nie mieliśmy już zbyt dużo cierpliwości do szwedzkich ograniczeń prędkości i wszechobecnych radarów.
Kemping był uroczy. Jak się zresztą okazało, większość kempingów w Skandynawii jest pięknie położona i naprawdę komfortowa. Na każdym jest plac zabaw dla dzieci, dobrze wyposażona kuchnia, często jadalnia i świetlica, o ładnych, przestronnych łazienkach nie wspominając. Przeważnie była też plaża, tak jak tutaj – szeroka i łagodna, tym razem trawiasta, jako że Bałtyk od strony północnej wygląda nieco inaczej. Wieczorem padliśmy od razu po rozłożeniu namiotów, ale rano spędziłam z Olą sporo czasu nad wodą.
Przed południem wyruszyliśmy w dalszą drogę. Naszym celem było Vimmerby – rodzinna wioska Astrid Lindgren. Znajduje się tam park tematyczny poświęcony jej książkom, miejsce marzeń Oli. Wstęp jest upiornie drogi (za mnie i Olę 200 zł) jak zresztą wszędzie w Skandynawii, ale też miejsce warte jest swojej ceny. Po przejściu przez bramę wchodzi się do świata miniaturowych domów i staroświeckich zabaw. Jest mnóstwo ludzi, ale nie ma tłumu – park jest tak przestronny i tyle tu atrakcji, że nikt nikomu nie przeszkadza.
Pierwsze kroki skierowaliśmy oczywiście w stronę trzech zagród Bullerbyn – jest to ukochana książka Oli i jej wymarzone miejsce. W drodze do Bullerbyn zboczyłyśmy jednak najpierw pod Willę Śmiesznotkę, czyli domek Pippi Pończoszanki. Trwało akurat przedstawienie, wprawdzie po szwedzku, ale jakoś nam to nie przeszkadzało.
Aby nie trudzić się schodzeniem po schodach, z Willi można zjechać po zjeżdżalni – typowe dla Pippi, prawda?
Następnie zajrzałyśmy do miniaturowego miasteczka, które jest kopią Vimmerby z czasów, gdy Astrid była małą dziewczynką. Jest tu sporo miejsc, które zostały później uwiecznione w jej książkach, na przykład sklepik ze słodyczami, w którym Pippi kupiła 18 kilo cukierków. Gdy zajrzy się do niego przez okienko, można zobaczyć tę właśnie scenkę.
Trzy zagrody Bullerbyn są równie malutkie. Ola nie mogła się nimi nacieszyć, biegała od domku do domku i wchodziła wciąż na nowo do środka.
Z Bullerbyn poszłyśmy zajrzeć na ulicę Awanturników, gdzie mieszkała Lotta i na Czerwcowe Wzgórze Madiki. Po drodze jednak trafiłyśmy całkiem przypadkiem do zamku Ronji i na ogromny plac zabaw. Odległości między poszczególnymi miejscami są dość duże, ale trudno się nudzić, jako że wzdłuż drogi rozstawione są zagadki. Można też spróbować swoich sił na torze przeszkód, który trzeba pokonać nie dotykając ziemi. Gdy dotarłyśmy do zagrody Emila, Katthult, byłyśmy już porządnie zmęczone – na szczęście właśnie zaczynało się kolejne przedstawienie, można więc było chwilę odpocząć. Znów po szwedzku, ale przecież historia o tym, jak Emil włożył głowę do wazy od zupy i nie mógł jej wyjąć byłaby zrozumiała pewnie nawet po chińsku.
Na koniec Ola zjechała wielką zjeżdżalnią z dachu Karlssona i kupiła obowiązkową pamiątkę w sklepiku Pippi. Zajrzałyśmy też do księgarni z książkami Astrid w różnych językach, gdzie spotkała nas miła niespodzianka!
A jeszcze kilka lat temu, gdy była tam Agnieszka_azj, nic po polsku nie można było w tej księgarni dostać.
Spędziłyśmy w świecie Astrid Lindgren wiele godzin, a i tak nie obejrzałyśmy wielu atrakcji. Może kiedyś wrócimy tam, gdy Ola będzie większa i będzie znała więcej książek – teraz była zachwycona tym, co widziała, i tego samego wieczoru rzuciła się na książki Astrid Lindgren, których przezornie zabrałyśmy całkiem sporo.
Zrobiło się już późno, udało mi się jednak rzucić jeszcze okiem na dom, w którym dorastała Astrid i pospacerować po parku, który go otacza.
Informacje praktyczne:
Astrid Lindgrens Värld, Vimmerby, Smalandia
Samochodem z Karlskrony (prom z Gdyni) ok. 3,5 godziny, z Malmö ok. 4 godz.
Wstęp w lecie: dorosły 295 SEK, dziecko 3-12 lat 175 SEK, w dniu urodzin wstęp za darmo!
Www: http://www.alv.se/en
No Comments