Wszystko

Welcome to Lombok

Welcome to Lombok – to zdanie uslyszelismy co najmnioej dziesiec razy pierwszego dnia na tej wyspie. Rownie czesto slyszy sie pytania, jak nam sie tu podoba, oraz zyczenia milego pobytu, od zupelnie przypadkowych ludzi, mijanych wlasnie na ulicy. Widac, ze mieszkancy Lomboku sa dumni ze swojej wyspy, i maja z czego! Jest piekna – lazurowa woda, bielutki piasek i palmy otaczaja wybrzeze, a wnetrze zajmuja potezne wulkany liczace sobie ponad 3000 m. npm. Dotarlismy tu zwyklym promem z Bali. Plynelismy ponad 4 godziny i bylismy jedynymi bialymi na promie. Bylo raczej pusto i cicho, zupelnie inaczej niz w gwarnej przystani w Padangbai, skad odplywaja dziesiatki szybkich lodzi, kierujacych sie prosto na rajskie wysepki Gili, z pominieciem Lomboku. A szkoda, bo i tutaj jest co zwiedzac. Poznym wieczorem dojechalismy do miasteczka Sengiggi, ponoc turystycznego centrum Lomboku. Coz, turystow to tu zbyt wielu nie ma, za to jest piekna plaza z rafa koralowa rozciagajaca sie zaraz przy brzegu. Tutaj rozdzielilismy sie na 3 dni – Lukasz wyruszyl na trzydniowy trek na wulkan Rinjani. Uznalismy jednak, ze 3726 m npm. to troche za duzo dla Oli (i szczerze mowiac, dla mnie chyba tez), wiec babska czesc ekipy zostala w Sengiggi, aby poplazowac. Ola wyplynela tutaj na swoja pierwsza w zyciu rafe. Bardzo dobrze sobie radzi z maska i fajka, plywa spokojnie i nie boi sie w ogole. Zobaczyla mnostwo kolorowych rybek, koralowce, a nawet weza morskiego. Rafa nie jest szczegolna, ale jak na pierwszy raz moze byc, a poza tym jest bardzo latwo dostepna.

Ola zbudowala zamek z koralowcow.

Plaza tetni zyciem. Zaprzyjaznilysmy sie z dwiema paniami sprzedajacymi owoce na plazy. Jedna z nich ma na imie Monika, ma 44 lata i tak zarabia na zycie – codziennie rano kupuje owoce na targu, a nastepnie przez caly dzien chodzi z nimi po plazy. W tym miesiacu jest jej trudniej, jako ze jest Ramadan i nie ma w ogole miejscowych turystow, zas biali nie chca od niej kupowac. My codziennie kupowalysmy po kilka ananasow, a gdy Lukasz wrocil, zaprowadzilysmy go do Moniki na krotki kurs obierania anansow!


Jesli bedziecie kiedys na plazy w Senggigi, spytajcie panie o Monike i przekazcie pozdrowienia od Pauliny – dostaniecie na pewno lepsza cene:)

Na plazy mozna tez kupic bizuterie, sarongi, pocztowki i okulary, a nawet specjalne patyczki, ktore wbija sie w piasek i przymocowuje do nich sarong, tak zeby wiatr go nie zniosl. Sprzedawcy sa bardzo mili, a gdy nie chce sie nic kupic, chetnie zagaduja. Spedzilam sporo czasu na rozmowach z iejscowymi o tym, jak im sie zyje. Dowiedzialam sie, ze sporo mezczyzn w Sengiggi ma po dwie zony, niektorzy mieszkaja z nimi w dwoch domach, po kilka dni w kazdym. Inna ciekawa informacja bylo to, ze wiekszosc duzych hoteli na tutejszym wybrzezu jest wlasnoscia Amerykanow – tak sie zreszta spodziewalam…

Probowalysmy wyprobowac Oli latawiec, ale kiepsko nam szlo, chyba potrzebna bedzie meska reka:/

Jako ze wybralysmy hotel, ktory jest wlasnoscia miejscowych, mialysmy tez miejscowe atrakcje. Na przyklad u Gosi w pokoju mieszkal taaaki gekon:

Musze przyznac, ze tyle lat, ile juz jezdze do Azji, takiego wielkiego gekona nie widzialam:)

Z Sengiggi wybralysmy sie ostatecznie na wysepke Gili Air, ktora jest prawdziwym rajem na ziemi, ale o tym juz kiedy indziej. Jutro zas wyruszamy w 24-godzinna podroz ladem na Komodo, aby zobaczyc smoki!

You Might Also Like...

No Comments

    Leave a Reply