Rankiem budzi cie pianie kogutow i slonce wschodzace nad oceanem. Wieczorem usypia szum fal. W ciagu dnia slychac tylko dzwoniaca uprzaz konikow i spadajace kokosy. Nie ma drog, nie ma samochodow, motocykli, turystow garstka. Juz teraz wydaje mi sie to tylko snem, ale taka wlasnie jest Gili Air.
Zrezygnowalismy z Komodo – policzylismy dni, policzylismy kase, i stwierdzilismy, ze nie ma sensu sie pchac taki kawal drogi, zeby zaraz wracac. Lukasz zszedl z wulkanu szczesliwy, ale mocno zmarnowany, a ja tesknilam za wysepkami Gili od razu po tym, jak stamtad wyjechalysmy. Postanowilismy, ze Komodo zostawiamy na inna podroz, a teraz wszyscy razem wracamy na Gili.
Gili to po indonezyjsku wyspa, ale czesto uzywa sie tej nazwy do okreslenia trzech konkretnych wysepek u wybrzezy Lomboku. Najwieksza to Gili Trawangan, mniejsze to Gili Meno i Gili Air. Nie ma na nich zadnego ruchu samochodowego ani motocyklowego, przemieszczac mozna sie tylko bryczkami ciagnietymi przez malutkie koniki i pieszo. Wokol wszystkich trzech wysp rozciaga sie wspaniala rafa, do ktorej latwo dostac sie nawet z plazy. Spedzilismy kilka dni na slodkim nierobstwie, lezac na hamaku i patrzac na morze, spacerujac po plazy, a wieczorami jedzac pyszne ryby prosto z morza wrzucone na grilla. Jeden caly dzien przeznaczylismy na wycieczke snorkelowa wokol trzech wysp – nurkowalismy z zolwiami morskimi, jeden zreszta mieszkal na rafie przy “naszej” plazy.Widzielismy tez ogromna osmiornice i oczywiscie mnostwo kolorowych rybek. Ola dzielnie plywala z nami, a gdy byla zmeczona, mogla zostac na lodce nie nudzac sie, jako ze dno bylo czesciowo szklane i mozna bylo przez nie bezpiecznie ogladac rafe.
Straszono nas, ze w sierpniu nie znajdziemy noclegu bez duzo wczesniejszej rezerwacji, ale udalo sie to bez problemu. Bylo nawet dosc pusto. Cudowne miejsce – bardzo malownicze, wygodne i ciche.
Podroz powrotna za to dala nam sie w kosc. Postanowilismy powtorzyc tanszy sposob dostania sie na Bali, czyli publiczna lodka z Gili, dalej taksowka do Lembar, i prom na Bali, do Padangbai. Na kazdym etapie zaliczylismy jakas wpadke;) Najpierw spoznilismy sie na publiczna lodz z Gili i musielismy wynajac wlasna lodz. Potem w samochodzie, ktory nas wiozl do Lembar, zagotowala sie woda w chlodnicy i troche sobie nie umial z tym poradzic, mielismy wiec przymusoway przystanek, na szczescie w ladnym miejscu. A na koncu prom, ktorym plynelismy zaliczyl “maly poslizg” – prom planowo plynie 4 godziny, a gdy juz doplynelismy prawie na miejsce, okazalo sie, ze musimy czekac u wejscia do zatoki prawie kolejne 4 godziny! Przyczyny sa nieznane – jeden pan twierdzil, ze to dlatego, ze fale sa za wysokie, a inny, ze w porcie zrobil sie korek;) Jakos w koncu jednak dotarlismy i mamy przed soba jeszcze dwa dni na Bali.
Zdjecia przy nastepnej okazji, bo komputer, przy ktorym siedze, nie ma niestety zadnego oprogramowania, zeby je sciagnac z aparatu lub telefonu…
No Comments