Wszystko

Wejscie na Mount Rinjani – relacja Lukasza

Czysciec w rzeczywistosci rownoleglej
 
Tak sobie prywatnie nazwalem trekking na Gunung Rinjani (3726m), na ktorym wypluwalem sobie pluca w upale obciazony sprzetem foto, podczas gdy w tyle glowy uparcie kolatala mysl, ze dziewczyny mocza tylki i racza sie owocami i seafood-em 😉
Trek przewidziano na trzy dni, kosztowal niemalo, bo 1.450 tys. Rp czyli ok. 150 USD od osoby, w tym wstepy, przewodnik, tragarze, woda i posilki. Skoro wrocilem moge sobie pozwolic na zart, ze nie pytalem czy wliczony jest tez ewentualny transport zwlok;)
 
Dzien pierwszy:
 
Start z Sembalun Lawang, najwyzej polozona wioska, do ktorej mozna dojechac, ok. 1200 m, podejscie na ok 2600 m, gdzie byl pierwszy nocleg. Pierwszy odcinek drogi dosc plaski, za to jak po patelni – skalisto-trawiasta sawanna z jedynie okazjonalnym cieniem. Potem bylo juz tylko gorzej. Sciezka prowadzona jest w bardzo prosty sposob: nie dolinami, a wrecz przeciwnie, czasem stromiej, czasem mniej stromo, ale zawsze prosto w gore po wybranej ostrodze. W grupie oprocz mnie byl jeszcze jeden Polak (pzdr dla Tomka;) i dziewczyna z Holandii. Oczywiscie oboje wraz z tragarzami zgineli mi z oczu bardzo wczesnie. Smetnie trzymal sie mnie jedynie przewodnik – Aim, ja za to jak tylko wyczulem, ze nie bedzie latwo, robilem sobie tyle foto-stopow ile tylko mi sie chcialo;) Przewodnik zreszta powiedzial ze mamy czas i ze no problem 🙂
Wyszlismy z lasu i jednoczesnie z chmur docierajac na gran 2500 m okolo 16.30 – wystarczajaco wczesnie zeby sie zapowietrzyc na widok panoramy, ktora rozciagala sie przede mna…
Potem byla jeszcze kolacja, na ktora nikt nie mial ochoty, delikatna integracja z pozostalymi obozujacymi ludzmi (codziennie jest to podobno 100-150 osob) i szybkie schowanie sie w namiotach, bo juz pol godziny po zachodzie na zewnatrz bylo lodowato.

 

 


Dzien drugi:
 
Smialkowie atakujacy szczyt wstali przed 2 i ruszyli w gore (od nas tylko Tomek). Ja umowilem sie z Anna Holenderka , ze o 4.30 wejdziemy sobie jedynie jakies 200-300 m wyzej, na krawedz grani, ktora na szczyt ruszyli twardziele, bo wydawalo mi sie (slusznie) ze to wystarczy, zeby miec zblizony widok do tego ze szczytu. W perspektywie wszak mielismy jeszcze pozniejsze zejscie z obozu 2600 na 2000 m do poziomu jeziora wewnatrz krateru, kapiel w goracym zrodle i poobiednie podejscie na 2600 m na przeciwlegla krawedz krateru…
Nie musze chyba dodawac, ze nie bylo latwo;)
W dodatku po wejsciu na gore ok. 17.00 Aim powiedzial ze nie ma tam wody do gotowania i musimy zejsc jeszcze jakies 1.5 godziny na skraj dzungli, gdzie byl nasz drugi i ostatni oboz.

 
Dzien trzeci:
 
Mimo nizszej wysokosci i izolacyjnego dzialania lasu noc byla piekielnie zimna, przy czym dodatkowe atrakcje stanowil pojawiajacy sie niewiadomoskad nieznosny bol miesni ud ;)))
Jednakze przed nami bylo juz tylko 4-5 godzinne zejscie przez las do Senaru Lawang, gdzie czekal juz na nas transport kolowy…:)
 
ps. dopiero po zamknieciu drzwi samochodu dotarl do mnie zapach naszej trojki…:D

You Might Also Like...

No Comments

    Leave a Reply