Dluga droga i wiele cieawych miejsc za nami, a internetu wlasciwie nigdzie nie bylo, sporo wiec jest do nadrobienia. Chcielismy zobaczyc Bali pozbawione tlumow. Ubud to ciekawe miejsce, ale w szczycie sezonu jest zdecydowanie nie dla nas – na ulicach ciezko przepchac sie miedzy tlumami ludzi, trudno wiec docenic jego urok. Idac za dobra rade z forum Travelbit, po spedzeniu jednej nocy w Padangbai pojechalismy do miejscowosci Tirta Gangga, na wschodzie Bali. Kierowca nie chcial wierzyc, ze naprawde chcemy zostac tam na noc, i kilka razy pytal, czy na nas na pewno nie zaczekac dwie godziny i nie zawiezc nas gdzie indziej, bo “tam przeciez nic nie ma”. I to nam wlasnie bardzo odpowiadalo.
Tirta Gangga to malutka wioska zagubiona posrod pol ryzowych, ktorej glowna atrakcja jest wpanialy palac wodny – kompleks stawow i basenow, poprzecinany alejkami i fontannami. Zostal zbudowany w 1946 roku przez krola Karangsem, a nastepnie odbudowany po wybuchu wulkanu, ktory go zniszczyl w 1963 roku. To ciche, piekne miejsce, ktorym zachwycilismy sie wszyscy, zwlaszcza Ola, jako ze w jednej sadzawce znajduje sie swoista sciezka na wodzie, po ktorej mozna skakac. Spalismy w cichym hoteliku z pieknym ogrodem i duzym tarasem, wieczorem zas wlasciciel czestowal nas arakiem wlasnej produkcji. Wokol Tirta Gangga mozna wedrowac po polach ryzowych i gorach. Piekne, bardzo klimatyczne miejsce.
Z Tirtta Ganga pojechalismy wzdluz polnocnego wybrzeza Bali az do Loviny – kompleksu wiosek na polnocnym wybrzezu. Tam znalezlismy ostatni juz piekny hotel na Bali, z duzym basenem, kilkadziesiat metrow od plazy, za grosze, przynajmniej w porownaniu z holami w Ubud i Sanur. Dalismy sie namowic na wycieczke o wschodzie slonca na morze, w celu obserwacji delfinow. Wiedzialam, ze bedzie to niezla masowka – lodek wyplywa naprawde cale mnostwo, ale co tam – Ola marzyla o delfinach, a tlumy jej nie przeszkadzaly. Nam przeszkadzaly odrobine, ale delfony faktycznie byly, bardzo blisko, kilka sporych grup. Ocean byl jak tafla lustra, slonce wschodzilo nad Bali i oswietlalo grzbiety wynurzajacych sie delfinow – magia.
Te ostatnie dni utwierdzily mnie w kielkujacym wczesniej przekonaniu, ze jednak mi sie Bali podoba. Nie bylam nastawiona pozytywnie – nie lubie miejsc, ktore sa odwiedzane tak masowo, i sadzilam, ze Bali nie przypadnie mi do gustu. Ta wyspa ma jednak w sobie nieodparty urok, ktory lezy po czesci we wspanialych krajobrazach, ale przede wszystkim w ludziach ja zamieszkujacych. Po dwoch dniach w danej miejscowosci ludzi na ulicy nas rozpoznawali. Wszyscy nas wszedzie pozdrawiali, wypytywali z usmiechem o nasze plany, pamietali nasze imiona, i zawsze zyczyli nam milego dnia, spokojnej podrozy, udanej wycieczki, i to zupelnie bezinteresownie. Ta bezinteresowna uczynnosc ujela mnie szczegolnie. W innych krajach Azji ludzie sa takze mili i serdeczni, ale jesli sa w jakikolwiek sposob zwiazani z przemyslem turystycznym, za wszelka cene staraja sie sprzedac swoj produkt. Ludzie na Bali, nawet ci, ktorzy pracowali w agencjach turystycznych, gdy okazywalo sie, ze nie chcemy kupic czegos, np. biletu, od nich, pomagali nam calkiem bezinteresowanie zalatwic sprawy po naszemu. W Tirta Gangga, gdy powiedzielismy panu z obslugi hostelu, ze taksowka, ktora nam oferowal, jest dla nas za droga, pomyslal chwile, i pomogl nam znalezc przystanek publicznych minibusow, po czym poprosil kierowce, zeby zawiozl nas kawalek dalej, niz jego trasa przewidywala, za normalna, lokalna cene.
Bali jest tez tajemnicza.Widac tu wszechprzenikajaca religijnosc, tak jak w wielu miejscach w Indiach – przed domami, na chodnikach, drzewach, schodkach, leza malutkie oltarzyki. Kobiety kilka razy dziennie zapalaja przed domami kadzidelka, skladaja ofiary z kwiatow i ryzu. Nosza tez ziarenka ryzu na czole, na dekolcie. Wszedzie widac dbalosc o otoczenie – zreszta cala Indonezja jest zaskakujaca czysta, podworka zamiecione, ulice wysprzatane – oczywiscie nie wszedzie, ale w wielu miejscach to widac.
Moze kiedys jeszcze wroce na Bali. Nie widzielismy jeszcze wielu miejsc, zwlaszcza zaluje gor i tarasow ryzowych we wnetrzu wyspy. Musielismy jednak pozegnac sie z urocza Lovina i wsiasc w nocny autobus do Surabayi, skad nastepnego dnia czekal nas lot do Kuala Lumpur. A to juz kolejna historia.
No Comments