Nie mieliśmy czasu na zwiedzanie Kuala Lumpur, nie było tego zresztą w planach, chciałam jednak koniecznie odwiedzić jedno miejsce – Aquaria KLCC, oceanarium z kompleksem akwariów. Ola zakochała się w nim jeszcze przed wyjazdem, gdy przeglądałyśmy blogi, a i ja nie byłam nigdy w oceanarium, jakoś się nie składało. Na szczęście kompleks w KL jest otwarty do późna, więc po powrocie z Taman Negara spokojnie znaleźliśmy hostel, zjedliśmy obiad, obeszliśmy i obfotografowaliśmy słynne wieże i wciąż mieliśmy czas na akwaria.
Jest co oglądać – są ogromne rekiny, nad głową przepływa gigantyczna płaszczka i żółwie morskie. Można zobaczyć koralowce, koniki morskie, ośmiornice, meduzy, kilka gatunków rekinów i płaszczek i oczywiście mnóstwo innych ryb. Do niektórych zbiorników można wkładać ręce i dotykać np. skrzypłoczy. Ola zachwycona.
Piwo w KL podają w wiaderkach.
Następnego dnia trzeba było zacząć wracać do domu. Najpierw lot z Kuala Lumpur na Phuket – akurat taki udało się kupić bardzo tanio. Nie obyło się bez emocji, jako że lotnisko w Phuket spowijała gęsta mgła. Samolot podchodził do lądowania, był już bardzo nisko, podwozie wypuszczone, ale wciąż nic nie było widać i nagle pilot poderwał samolot z powrotem do góry. Lekki stresik był, ale po okrążeniu całej wyspy udało mu się wylądować przy drugim podejściu.
W Phuket trafiliśmy do klimatycznej jadłodajni – produkty były wyłożone na stole, trzeba bylo podejść i pokazać palcem składniki, a potem liczyć, że to, co z nich przygotują, będzie zjadliwe. Dostaliśmy coś takiego:
Bez rewelacji, ale dało się zjeść.
Z Phuket od razu złapaliśmy nocny autobus do Bangkoku, gdzie spędziliśmy ostatni dzień na zwiedzaniu i zakupach.
Ola zatęskniła za naleśnikami – w Indonezji naleśnik z bananem to podstawa każdego śniadania, zatrzymaliśmy się więc przy ulicznym kramiku z naleśnikami na Khao San Road.
Rezultat niezbyt zbliżony do indonezyjskiego niestety, ale Oli smakował, by był z nutellą;)
A potem już tylko lot do Dubaju, do Hamburga i pociąg do domu…
Ola i stęskniony kot
Trudno się teraz przystosować. W głowie wciąż mam szum morza, brak mi smaku soli na skórze i zapachów Azji wokół. Dobrze, że powrót do pracy będzie raczej łagodny… Zaglądajcie na bloga nadal, jeszcze sporo rzeczy czeka na opisanie, a i zdjęcia trzeba by zacząć umieszczać!
No Comments