Moja córka uwielbia muzea. Nie wiem, czy jest to nietypowe, ale wydaje mi się, że w jakimś stopniu tak. Nie jest to jednak przypadkowa miłość – ciężko pracowałam na to, żeby tak było. Od małego zabierałam ją do muzeów, które są atrakcyjne dla dzieci i pokazywałam, że może się tam świetnie bawić. Od razu przyznam, że zaczynałyśmy od muzeów za granicą. Pierwsze było chyba absolutnie fantastyczne Muzeum Gustavianum w Uppsali – pełne zadziwiających cudów przyrody, osobliwości medycznych, starych instrumentów, egzotycznych roślin, muszli, kamieni. Potem przyszedł czas na muzea londyńskie. Londyn to zresztą chyba najlepsze miejsce, żeby zarazić dziecko miłością do sztuki i historii. Muzea są tam darmowe, wszystkie mają mnóstwo atrakcji przygotowanych specjalnie dla dzieci – przedmioty, których można dotknąć, zadania, które można rozwiązywać, misje do wykonania. Muzeum Historii Naturalnej Ola zwiedzała w kasku wiktoriańskiego podróżnika, z wypożyczonym w kasie plecaczkiem pełnym gadżetów – lornetek, lup, map. British Museum zwiedzamy na raty – przy każdym wyjeździe do Londynu pokonujemy inną trasę rodzinną – za nami już poszukiwanie smoków w różnych kulturach, a także odszyfrowywanie różnych rodzajów pisma. Odkryciem zeszłego roku było Science Museum, do którego będzie jeszcze nie raz wracać.
Przed wyjazdem do Włoch zastanawiałam się więc, jak zachęcić Ole do zwiedzania bardziej tradycyjnych, mniej interaktywnych galerii sztuki, których tam jest mnóstwo. Zaczęłyśmy więc jeszcze przed wyjazdem, od wspólnych lektur. Na pierwszy ogień poszła przystępna i całkiem ciekawa”Bardzo ilustrowana historia malarstwa”.
Przystępny język i dużo ilustracji sprawiły, że był to dobry wstęp. Kolejna pozycja, którą będziemy czytać jeszcze nie raz, to “Historia sztuki dla dzieci i rodziców”.
Oglądałyśmy też albumy z reprodukcjami, przede wszystkim zaś zbierałam różne ciekawe historie do opowiadania podczas drogi – do Włoch jedzie się przecież cały dzień, jest sporo czasu, który można, a nawet trzeba jakoś zagospodarować.
Całe te przygotowania sprawdziły się – Ola chciała wchodzić do absolutnie każdego muzeum. W większości miasteczek toskańskich są malutkie, pełne skarbów muzea. Oglądałyśmy więc freski w Museo Civico w Sienie, sieneńskie Madonny w Museo Diocesano w Pienzy i w Cortonie, etruskie rzeźby i ceramikę w Chiusi. Bez znudzenia, dyskutując o tym, co widzimy, zapamiętując nazwiska artystów, których prace szczególnie przypadły nam do gustu i wyszukując ich dzieła w innych miastach.
Ola przejawiała tyle zainteresowania, że zupełnie spontanicznie zdecydowałam się na coś, co w zeszłym roku z żalem odpuściłam – całodniową wycieczkę do Florencji, do galerii Uffizi. Uffizi to nie przelewki – jedna z najwspanialszych galerii sztuki na świecie wymaga wiele. Żeby wejść, trzeba albo zamówić bilet z wyprzedzeniem przez internet, albo odstać swoje w naprawdę długiej kolejce. W środku spodziewać się trzeba tłumów, a ilość dzieł sztuki może przytłoczyć nawet dorosłego. Ola jednak odniosła się do pomysłu z entuzjazmem, i choć na rezerwację biletów było już za późno, wyruszyłyśmy któregoś ranka w całkowicie babskiej ekipie do Florencji.
Florencja jest cudownym miejscem na zainteresowania kogoś sztuką. W zeszłym roku już obejrzałyśmy dziesiątki rzeźb, cudowną katedrę Santa Maria del Fiore, złote drzwi Ghibertiego. W tym roku oprócz Oli była z nami siedmioletnia Emilka, na nowo opowiadałyśmy więc z dziewczynami różne historie – o tym, jak Brunelleschi w tajemnicy zaprojektował niezwykłą kopułę katedry i jak udało mu się ją zbudować, o Medyceuszach, o spalonych na stosie książkach i obrazach, o fanatycznym Savonaroli, który sam ostatecznie spłonął, o Michale Aniele, o florenckich malarzach i złotnikach. Wierzcie mi – te wszystkie historie są dla dzieci równie ciekawe, jeśli nie ciekawsze, niż niejedna baśń.
Do Uffizi oczywiście była spora kolejka. Zapowiadały się trzy godziny stania, postanowiłyśmy więc się zmieniać. Dzieci obejrzały więc w międzyczasie replikę posągu Dawida, rzeźby stojące na placu przed Palazzo Vecchio, katedrę i całą galerię z zewnątrz. Wokół jest sporo rzeźb przedstawiających znanych ludzi, więc znowu było o czym opowiadać.
Przed Uffizi obejrzeć można też prace lokalnych artystów – zwłaszcza Ola to uwielbia, w zeszłym roku zresztą kupiła sobie niewielką akwarelkę.
Kolejka przesuwała się szybciej, niż się spodziewałyśmy i musiałyśmy pędzić spod katedry, żeby zdążyć wejść – w sumie czekałyśmy prawie dwie godziny.
Zwiedzaniem Uffizi lepiej jest dobrze zaplanować. Nie da się zobaczyć wszystkiego, takie zwiedzanie nie będzie po prostu przyjemne. Każda z nas miała swoje ulubione obrazy, które chciała zobaczyć. Uffizi nie zapewnia specjalnych materiałów dla dzieci, ale na szczęście przypomniało mi się, że już dawno temu kupiłam przewodnik “Florence & Tuscany with Kids” na Kindla. Okazało się, że jest w nim opis trasy po Uffizi z zadaniami do wykonania dla dzieci. Nie jest idealny, ponieważ brakuje odpowiedzi do zadań, rodzic musi więc sam stanąć na wysokości zadania i sprawdzić wszystko. Ola z Emilką miały jednak mnóstwo radości, szukając ukrytych rzeczy na obrazach, zgadując, co znaczą niektóre sceny i tym podobne. Spędziłyśmy mnóstwo czasu w niektórych salach – przed “Primaverą” Botticellego, przy Madonnach Filippo Lippiego, przed “Wenus z Urbino” Tycjana. Dziewczyny były naprawdę zainteresowane – oglądały, dopytywały się, przypominały sobie obrazy wcześniej oglądane w albumach.
W sumie spędziłyśmy w galerii ponad trzy godziny, i przyznaję, że byłam wykończona… Nie zmienia to faktu, że już planujemy wyjazdy do innych muzeów w Europie.
Posnułyśmy się jeszcze po wąskich uliczkach Florencji, zjadłyśmy lody, obejrzałyśmy biżuterię na Ponte Vecchio i zadowolone wróciłyśmy na naszą cichą, sieneńską prowincję, z głową pełną obrazów.
No Comments