Kirgistan

Z kozą na koniu

Dlaczego praktycznie od razu po przylocie popędziliśmy w wysokie góry, nie dając sobie czasu na odpoczynek? Nie tylko dlatego, że do tych gór tęskniliśmy. Wysoko w Pamirze, nad położonym na 3500 metrów nad poziomem morza jeziorze Tulpar-kul, zbierali sie już najlepsi jeźdźcy z całej doliny Alajskiej, by wziąć udział w zawodach. Nie mogliśmy tego przegapić.

Nie jestem w stanie opisać dobrze tego wydarzenia, korzystając z padającego tableta i chińskiego internetu (tak, jesteśmy już w Chinach). Opowiem o nim porządnie po powrocie, ale tymczasem choć parę słów. W góry dotarliśmy z grupą turystów, którzy zebrali się w CBT – organizacji umożliwiającej korzystanie z usług miejscowych. Można za jej pośrednictwem łatwo znaleźć nocleg w czyimś domu lub jurcie, transport itp. My skorzystaliśmy z ich pomocy teraz – zapewnili transport z Osz prosto w góry i jedzenie na miejscu.

Spaliśmy wśród ośnieżonych szczytów, niestety schowanych częściowo w chmurach. Było zimno i pięknie, mimo posępnej pogody. Wieczorem schowaliśmy się w jurcie, w której podano prostą kolację. Było bardzo wesoło w międzynarodowym towarzystwie. Rozmowy toczyły się w kilku językach, co zachwycało Olę.

Rano czekał nas jeszcze kilometrowy spacer nad jezioro. Byliśmy zdumieni, widząc, jakie tłumy się tam gromadzą. Zjeżdżały się całe rodziny, rozklekotanymi samochodami i konno. Rozkładano koce, wszędzie było gwarno, kolorowo i wesoło. Nie mogłam się napatrzyć na piękno mieszkańców Pamiru. Oni zaś chętnie nas zagadywali, sypały się też zaproszenia do ich jurt. Sami popatrzcie, jacy są ładni!

 

 

 

W południe w jurtach  zapraszano na tradycyjny obiad, z czego skorzystaliśmy, mając nadzieję na coś, czego jeszcze nie próbowaliśmy. Można powiedzieć, że sami się prosiliśmy, podano nam bowiem to:

Po lewej kiełbasa zawierająca ryż z tłuszczem, po prawej przysmak specjalny: płuca marynowane w sfermentowanym mleku. O smaku powiem tyle – jeden kawałek wystarczy na całe życie…

Po obiedzie przyszła pora na główny punkt programu, czyli zawody. Konkurencji było wiele, widownia bardzo zaangażowana. Widać było, że to także rywalizacja między wioskami i zwłaszcza panowie się emocjonowali. Co można było zobaczyć? Na przykład zapasy na koniach. Wiele emocji wywołała pogoń za dziewczyną – jeśli chłopcu udało się ją dogonić, mógł ją pocałować. Jeśli mu uciekła, mogła go smagnąć batem.

Finał stanowiła narodowa rozrywka Kirgizów: mecz, w którym zamiast piłki używa się korpusu kozy. Konkretnie jest to po prostu martwa koza bez głowy, ciężka i nieporęczna. Celem jest wrzucenie jej do bramki zrobionej z opon, poza tym zasad chyba nie ma. W gorących chwilach włączali się do gry widzowie. Było ostro!

Mieszkańcy Pamiru okazali się żywiołowymi, spontanicznymi i radosnymi ludźmi. Było tak niesamowicie, że udało mi się rozładować baterię w aparacie i wierzcie mi, znalezienie generatora prądu, żeby ją naładować w tych górach nie było zbyt łatwe!

Następnym razem opowiem o przekraczaniu wezbranej rzeki, o jeździe przez granicę z chińskim przemytnikiem, a także  o tym, co znaleźliśmy pewnego wieczoru pod prysznicem. Przygód nam nie brakuje!

You Might Also Like...

No Comments

    Leave a Reply